JEDNOMANDATOWE OKRĘGI WYBORCZE DO SEJMU – POTRZEBNE JUŻ DAWNO!...

Pamiętamy dobrze, że jedną ze sztandarowych obietnic partii Platforma Obywatelska w wyborach w 2007 roku było wprowadzenie wyborczej ordynacji większościowej. PO zebrała ponad 700 000 podpisów i podobno bardzo chciała, ale koalicjanci z PSL nie chcieli. Dzisiaj chyba mogą słodko żałować tego odpuszczenia. Gdyby zrobili ten właściwy ruch we właściwym momencie, to mieliby już za sobą ładnych kilka lat nauki i dobrych doświadczeń w dostosowaniu metod pracy i działania do modelu bliższego nowoczesnego świata. Sytuacja na scenie politycznej Polski dzisiaj też byłaby inna. To się nazywa poczucie odpowiedzialności historycznej i cechuje wybitnych mężów stanu.

Ale ci nie postawili sobie na czas wyzwania, żeby się zmusić do postępu. Poszli na łatwiznę – po najmniejszej linii oporu – „byle była ciepła woda w kranie”… Gnuśność i łatwizna, podział łupów w spółkach skarbu państwa (choć mniej nachalny), ustawianie swoich ludzi w kluczowych pozycjach, jeszcze arogancja – tak to robią wszystkie partie w tym systemie centralistycznym, właściwie niezależnie od opcji politycznej. Bez pokory wobec historii – „po nas choćby potop…”. Dlatego ten system pilnie wymaga wymiany.

Dinozauryczni polityczni gracze zużyli się w grach i intrygach wewnętrznych, obijaniu i obkopywaniu się z innymi partiami, stracili zaufanie społeczne, teraz są kompletnie pogubieni; bez wizji, bez koncepcji, bo przecież koncepcja „anty-„ nic nie oferuje wyborcom, myślącym o kraju i jego przyszłości. Warto tu jeszcze przypomnieć, że równolegle z propozycją zmiany ordynacji wyborczej miała być realizowana koncepcja zmniejszenia liczby posłów i senatorów w polskim parlamencie. Ten pomysł nam – ludowi, czyli podatnikom, dalej się podoba, bo koszty władzy są w Polsce ogromne w porównaniu z efektywnością innych krajów i systemów. To wyjdzie nam dużo taniej a dodatkowo jest nadzieja, że może i sprawniej, jeżeli nie chcemy całkiem zejść do poziomu republik bananowych. Dzisiaj mamy przecież tylu wybrańców ludu co Stany Zjednoczone i to budzi zasadnicze wątpliwości, bo tam żyje ponad 300 mln narodu a u nas tylko 38 milionów z tendencją zniżkową. Bardzo się nam ciągle podoba propozycja wybierania senatorów według ordynacji większościowej ale wcale nie rozumiemy i nie chcemy propozycji niektórych ugrupowań, by wybierać posłów według ordynacji mieszanej, jakby trochę przejściowej. Smuci nas to dlatego, że doświadczenia historyczne wskazują, że prowizorka w tym kraju potrafi się utrzymywać całkiem długo, a życia nie ma za wiele szkoda go na sprawdzanie słabych czy bezsensownych rozwiązań. Większościowa ordynacja wyborcza potrzebna tu jest od dawna na każdym szczeblu i teraz to tylko widać wyraźniej.

Politolodzy już 10 lat temu martwili się, że zmiana ordynacji wyborczej „doprowadziłaby do zmiany jakości klasy politycznej, ale ta klasa jest niegotowa na taką zmianę”.

Ale to przecież nie nasze – narodu – zmartwienie!…

Jak długo naród ma czekać na tę klasę ciągle bez klasy aż się nauczy reguł i manier? Może tę klasę trzeba delikatnie mówiąc przyspieszyć i dostosować do potrzeb rozwijającego się narodu i współczesnych czasów? A cóż nas to obchodzi, że ta klasa jest słaba i jeszcze niegotowa? Naród jest już dawno gotowy i dowiódł kilkukrotnie w ostatnich dekadach swojej dojrzałości zarówno społecznej jak i politycznej. Wcale nie musi dłużej czekać, aż się ta kiepska klasa czegokolwiek nauczy o porządkach w krajach cywilizowanych i nabierze jakiej takiej klasy.

Na szczęście kilka innych ludów zamieszkujących te planetę już wcześniej odrobiło swoje polityczne zadania domowe i całkiem nieźle przetarło ścieżki przed nami, także w zakresie funkcjonalności systemu parlamentarnego. Dość dobrze już dzisiaj wiadomo co działa poprawnie, co kiepsko, a co na pewno nie działa, jakie są dobre a jakie złe wzorce. Wiadomo, że do systemu większościowego bywają różne zastrzeżenia ale to jest tak jak z kapitalizmem – do tej pory nie wymyślono nic lepszego! Wiadomo też, że taka zmiana stwarza ogromną szansę rozwojową na wprowadzenie przejrzystości, uproszczenie procedur, redukcję zbędnej biurokracji i wzrost aktywności obywatelskiej. To tak właśnie skutecznie zadziałała spisana w 54 krótkich punktach reforma M. Wilczka – podstawa polskiego cudu gospodarczego końca XX wieku. Wtedy wystarczyło i ciągle wystarczy wziąć tylko dobre i sprawdzone wcześniej przez innych wzorce i zastosować je tutaj pilnując, żeby nic nie zepsuć po drodze. Warto sprawdzić systemy społeczno-gospodarcze w kilku krajach takich jak Kanada, Australia, Nowa Zelandia czy Finlandia, porównać i przemyśleć przy tej okazji – czemu rozwój kuleje w takich krajach jak Grecja, Argentyna czy Włochy. Skóra na plecach cierpnie ze strachu na myśl, że wielu spośród tych, którzy rwą się do brania na siebie odpowiedzialności za losy pozostałych podatników, nie chce się uczyć od innych. Nie wyglądając za tutejsze opłotki koniecznie chcą powtarzać błędy innych zbłąkanych wynalazców (czytaj – populistów) jakby wierzyli, że wymyślą lepszą kwadraturę koła… Kolejne regulacje i nowelizacje reformy M. Wilczka – doklejane przez polityków szukających pola dla swoich wąskich interesów – zahamowały postęp gospodarki w Polsce, tak jak interwencjonizm i populizm J. Perona zahamował i zrujnował Argentynę, kiedyś jedno z najbogatszych państw świata.

Od dawna jako dobre wzorce istnieją kraje, gdzie posłowie do parlamentu okresowo (np. raz na kwartał, nawet i na miesiąc) wysyłają pisemne sprawozdania ze swojej działalności do wszystkich swoich wyborców w okręgu, co także może odbywać się drogą elektroniczną, bo taniej. Ci posłowie pilnie przestrzegają obecności nie tylko na sesjach komisji i samego parlamentu ale i w godzinach przyjęć w swoich biurach okręgowych. Można w każdej chwili zadzwonić do takiego biura i umówić się na konkretny dzień i godzinę na spotkanie, które się na pewno odbędzie, bo ilość spotkań i spraw są także przedmiotem sprawozdań i rozliczania przedstawiciela przez wyborców. Można również zadzwonić do biura posła w samej stolicy i przedstawić swój problem telefonicznie. Na pewno dostanie się odpowiedź wskazującą na podjęte (lub nie – i dlaczego…) w zgłoszonej sprawie działania. Sam takie pisemne sprawozdania otrzymywałem, przedstawiałem także swoje problemy pisemnie i telefonicznie i umawiałem się na odbyte o czasie spotkania – jeszcze w ubiegłym stuleciu…

Nie miałbym więc nic przeciwko takim formom zainteresowania i stałego kontaktu z moim przedstawicielem w polskim sejmie także obecnie, gdyby tylko miał ten przedstawiciel o czym swoje sprawozdania pisać, no i gdyby interesowało go w ogóle utrzymywanie stałego kontaktu ze mną jako wyborcą w ciągu całej kadencji, a nie tylko przed lub w trakcie wyborów. Tak jest w krajach, gdzie kandydat do parlamentu rzeczywiście reprezentuje głosującą na niego większość jednomandatowego okręgu wyborczego i takiego systemu od dawna nam brakuje a nie jakiegoś pośredniego, mieszanego. Jak będziemy mieszać i ściemniać, to dalej będą zmartwienia ze słabą frekwencją wyborczą w tym kraju, bo ani nikt nic nie rozumie z tych obszernych płacht i pakietów wyborczych, ani nikt nie czuje żadnej więzi z tym przedstawicielem parlamentarnym, ciągle reprezentującym interesy swoich partii i ich wodzów, a nie wyborców…

Jako sumienny płatnik podatków, dla sprawdzenia kontaktu z wyborcami, kiedyś w środku kadencji napisałem tutaj i przesłałem maile do 10 (słownie – dziesięciu) posłów z mojego regionu i dwóch senatorów, z różnych opcji politycznych. Od żadnego z tych posłów ani senatorów, do których wysłałem oficjalną korespondencję na oficjalny adres, nie dostałem ANI SŁOWA odpowiedzi. To jest zupełnie nie do pomyślenia w kraju z wyborczą ordynacją większościową, takim jak np. Kanada, gdzie głos każdego wyborcy po prostu się szanuje i na każdą korespondencję odpowiada się natychmiast. Tutaj też bym tak chciał, i dlatego popieram ideę jednomandatowych okręgów wyborczych.

Mieszkając w Kanadzie uczestniczyłem w tamtejszych wyborach parlamentarnych. Bez niczego takiego jak stałe zameldowanie czy dowód osobisty, bez konieczności stawienia się w urzędzie celem wyjaśnień, omal niewiadomym sposobem dostawałem na czas informacje o tych wyborach wraz z opisem co i kiedy mam zrobić. W tamtych wyborach moim obywatelskim zadaniem było postawić krzyżyk wedle własnego wyboru na takiej niewielkiej karteczce jak poniżej:

Wiadomo było, że kandydat tej partii, która wygra w danym okręgu, będzie reprezentował ten okręg (i mnie) w parlamencie przez następną kadencję no i tyle jakoś się udało zadecydować przy pomocy uniwersalnego znaku „x”. To nie było trudne i w Kanadzie każdy kowboj preriowy i każdy traper puszczański może takiego wyboru dokonać pośród czterech kółek widocznych na kartce papieru. Więcej nie musi umieć, a jaka przy tym oszczędność papieru?…

Niedługo po wylądowaniu w Polsce też trafiłem na czas wyborów, i jako poprawny obywatel (także i tego kraju), ruszyłem do punktu wyborczego. Całe szczęście, że w towarzystwie przyjaciół, którzy byli mi w stanie wytłumaczyć o co chodzi w tych wszystkich ogromnych płachtach, plikach i kartach wyborczych. To nadzwyczajne – tak wielkiego marnotrawstwa papieru i czegoś tak skomplikowanego dawno w życiu nie widziałem i mimo licznych posiadanych tytułów naukowych zupełnie nie mogłem pojąć o co tu chodzi, co mam z tym wszystkim zrobić i w jakiej kolejności, a czego nie zrobić źle, by nie być unieważnionym. Miałem nieodparte instynktowne wrażenie, że jak to jest tak pogmatwane, to za tym musi się kryć jakieś poważne ściemnianie. Pierwsze wrażenie najlepsze i tak zostało, patrząc na wyłonionych w wyniku procesu kandydatów i porównując ilości otrzymanych głosów. Później dowiedziałem się i doczytałem o metodzie D’Hondt’a zliczania głosów w obwodach wyborczych i to tylko potwierdziło negatywne odczucia co do proporcjonalnej ordynacji wyborczej. Nie chcę tego.

P.S. Dla jasności nadmienię, że nie jestem członkiem żadnego ugrupowania politycznego i oficjalnie nie wspieram żadnej partii ani opcji politycznej, tutaj ani nigdzie na świecie. Jestem zwykłym obywatelem o tak zwanym czystym sumieniu i wyważonym zdrowym rozsądku, z nieomal biblijną wiarą w przewagę dobra nad złem. Choć wiem, że licho nie śpi…

Share on facebook
Share on google
Share on twitter
Share on linkedin