To, co niektórzy badacze rozwoju społecznego dyskretnie określają jako konieczność polepszenia rozwiązań instytucjonalnych, można zatem nazwać bardziej wprost i po imieniu; pilnie niezbędna jest istotna przebudowa. Dopóki nie dokonamy istotnych zmian systemowych i nie pozbędziemy się systemu centralistycznego, to smutna alternatywa będzie taka, że nawet za pół wieku nie będzie tutaj ani żadnej innowacyjności w liczącej się skali, ani gospodarki opartej chociaż w części na rodzimej wiedzy. Taka jest też moja osobista ocena – na bazie doświadczeń długiego życia w wielu krajach, bacznych obserwacji i pilnej nauki o działaniu różnych modeli. Bez głębokiej demokratyzacji życia nie będzie tu rzeczywistej a nie tylko propagandowej gospodarki wiedzy, bo już dzisiaj jesteśmy mocno spóźnieni do tego pociągu postępu. Już dzisiaj więc powinniśmy rozpocząć całkowitą przebudowę nie tylko systemu edukacji, szkolnictwa wyższego, systemu podatkowego, administracji, czy innych rozwiązań cząstkowych, ale przede wszystkim zabrać się skutecznie do przebudowy całej bazy prawnej.
Każde państwo to system naczyń połączonych a o sprawności przepływów w tych naczyniach decyduje przyjęty model porządku prawnego. Zdefiniowany przez właściwe kodeksy porządek prawny jest fundamentem funkcjonowania społeczeństwa i jego instytucji państwowych na każdym etapie rozwoju. Niestety, skostniały i obrośnięty naleciałościami minionych epok, wstecz poprzez socrealizm aż w głąb historii do rozbiorów, nasz obecny porządek prawny to jest główny hamulec możliwych czy nawet koniecznych zmian jakościowych w dalszym rozwoju społeczeństwa. Mówiąc krótko obecny porządek prawny – to jest źródło zła u progu nowego wieku i u progu wyjścia z ekstensywnego modelu rozwoju.
Nie potrzebuję tutaj wypowiadać się z pozycji eksperta-znawcy prawa, bo nim nie jestem ani nie chcę być. Wystarczy, że jestem praktycznym odbiorcą efektów działania prawa, jako jego aktywny podmiot tu i tam, w tym kraju i w innych krajach gdzie żyłem, i gdzie prawo działa lepiej. Mam wyraźne i dobrze zdefiniowane punkty odniesienia. Uważam za jedno z większych nieszczęść tej skądinąd nadzwyczajnie szczęśliwej, bo prawie bezkrwawej przemiany ustrojowej, że w początkach nowej państwa po 1989 roku, przyjęto dla jego funkcjonowania wzorce praw francuskich, w tym prawa administracyjnego. To centralistyczne prawo jest opresyjne, ma w swoje działanie wpisaną wyższość urzędu nad obywatelem. Dodać do tego nawyki z poprzedniej epoki, korzeniami sięgające czasów carskich, wspierane ciągle powszechnymi w tym kraju obyczajami folwarcznymi – to mamy w efekcie jeden z najbardziej opresyjnych systemów prawnych w części świata, skądinąd chcącej uważać się za cywilizowaną.
To opresyjne prawo z założenia ma na celu głównie kontrolować, egzekwować wykonanie nakazów, karać i straszyć karami; akceptuje obywatela tylko w worku pokutnym i na kolanach, z petycją w drżących dłoniach i nieśmiałą prośbą o wybaczenie niechcianych błędów. Taki stan nie pobudza inicjatywy i kreatywności tylko niechęć, a w najlepszym wypadku apatię. Te reguły opresyjności przenoszą się na wszystkie inne odmiany prawa, bo wszyscy i wszędzie jesteśmy petentami. Ciągle jesteśmy gdzieś wzywani do wyjaśniania i ciągle odrywani od pracy. w skali kraju sumarycznie to powoduje ogromne straty gospodarcze, jeśli zliczyć to przeszkadzanie wszystkim pracującym petentom. To odrywanie jest szczególnie kosztowne, gdy dotyczy drobnych a licznych przedsiębiorców, bo to jest odrywanie od tego co robią najlepiej, czyli od generowania dochodu. „Niech pan sobie przyjdzie jutro…” albo „musi pan jutro złożyć pisemne wyjaśnienie/wniosek/podanie (niepotrzebne skreślić…)” – kiedy to słyszę, nieodmiennie cierpnie mi skóra na plecach.
Byłem i jestem dobrym obywatelem. Uczestniczę we wszystkich wyborach, segreguję odpadki, płacę wszystkie podatki i opłaty, o których wiadomo, że trzeba je płacić. Jeżeli raz po raz zastawia się na mnie kolejne pułapki podatkowe, wyciska kolejne haracze i zmusza do tego, że moim podstawowym zajęciem – jakbym nie miał nic lepszego do roboty – staje się służenie urzędom w roli petenta, nieustannie piszącego listy, wypełniającego wnioski i formularze i udającego się tam na kolejne zeznania, to ja nie lubię takich urzędów. Nie lubię takiego państwa, które ma takie wredne urzędy. Takie działania to nie są stabilne warunki pobudzające do tworzenia i rozwoju oryginalnych pomysłów. Tutejsze urzędy państwowe nie budzą we mnie kreatywności, chęci wymyślania i patentowania nowych technologii, produktów czy usług, za to budzą nieufność, często nienawiść, a nawet chęć zemsty. Więc proszę bardzo, jeśli ktoś pyta o przyczyny ogólnej apatii społecznej, wyrażającej się na przykład niską frekwencją wyborczą – oto one, przynajmniej spora ich część. Ja nie lubię tych urzędów, ślamazarnych, rozrośniętych do granic absurdu, które nie odbierają telefonów, nie odpisują nawet na listy polecone. Za to w dobie powszechnej cyfryzacji każą mi stać w kolejkach, wypełniać formularze i podbijać pieczątki, tak jak w epoce Stalina. Właściwie to nie lubię tutaj żadnego urzędu, bo kojarzą mi się z niepotrzebnym stresem, marnowaniem czasu i do tego często z podstępnym wyłudzaniem haraczy i opłat.
Przez szesnaście lat mieszkałem w Kanadzie. Byłem dobrym obywatelem; uczestniczyłem we wszystkich wyborach, segregowałem odpadki, płaciłem wszystkie podatki i opłaty, o których wiadomo było, że trzeba je płacić. w ciągu tych szesnastu lat nie byłem nigdy wzywany do żadnego urzędu, nie wspominając podatkowego. To ostatnie było nawet mało prawdopodobne, bo ten urząd mieścił się w mieście odległym o tysiąc kilometrów od mojego miasta i do tego na wyspie. Nie pisałem żadnych listów i nikt nie pisał do mnie. Wtedy nawet nie myślałem, czy lubię jakiś urząd, a on mnie. Nie było potrzeby – nie odczuwałem ich istnienia, więc chyba dobrze robiły swoje i ja też robiłem swoje. Pracowałem intensywnie, często po godzinach, bo miałem znakomite warunki do pracy w której mogłem realizować swoje pomysły. Mogłem się skoncentrować na tym co umiem najlepiej i chyba o to chodzi w kraju rozwiniętym…