Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty,
tak, by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego.
Piotr I Wielki, car Rosji (Wikicytaty)
Znawcy przedmiotu wskazują, że w rozwoju społeczno-gospodarczym krajów czynnik ludzki 1 jest najważniejszy, bo to przecież ludzie tworzą systemy organizacyjne w swoich krajach. Pamiętamy jednak z niedawnej historii, że same systemy też wymuszają pewne typy zachowań i formują określone elity na swoje usługi. System sowiecki funkcjonowania państwa narzucono tu trzy ćwierci wieku temu, a z braku zdecydowanych zmian modelowych polska nauka i szkolnictwo wyższe tkwią w nim do dzisiaj. System ma swoje mechanizmy funkcjonowania oraz wspierające go „elity”, a te jak muchy do miodu lgną do stanowisk w instytucjach wspomagających funkcjonowanie samego systemu. Określony typ osobowości czuł się i nadal czuje dobrze w tych warunkach. W naszym konkretnym przypadku to ciągle mentalność gatunku „homo sovieticus” – co śmieszniejsze – niezależnie od aktualnie deklarowanych zapatrywań politycznych.
W Polsce ostoją tego poradzieckiego systemu w szkolnictwie wyższym są przede wszystkim beneficjenci hierarchicznego modelu urzędów uczelnianych i ministerialnych, kontrolujący wszystko i wszystkich oraz tego samego gatunku ludzie obsiadający różne instytucje satelitarne swego systemu – rady, senaty, komisje i inne komitety. Nikt z nich nie chce niczego zmieniać – a szczególnie – przebudowywać czy likwidować te skostniałe instytucje. To nie jest tylko przypadkowy zbieg okoliczności, bo gronostaje czuwają na straży (swoich) przywilejów i wartości, co ma wymiary korupcjogenne. To nie tylko kwestia wartości bezwzględnych w postaci pensji czy niemałych dodatków funkcyjnych, to wszelkie inne przepływy finansowe podlegające nieustannej formalnej kontroli, także pod kątem, czy nie da się w tym być. Istotne są również inne wartości mniej wymierne bezpośrednio, jak współautorstwo publikacji, udziały w grantach, atrakcyjnych konferencjach, ekspertyzach, itp.
Zatem na pytanie – dlaczego takie specyficzne elity jak muchy do miodu lgną do stanowisk w instytucjach wspomagających funkcjonowanie niewydolnego systemu, odpowiedź jest prosta – tak jak w każdym systemie od czasów starożytnych – na ogół nie dla dobra jakiejś sprawy, dla nauki, czy dla dobra kraju i narodu, tylko dla korzyści osobistych. Pola działania tych beneficjentów na stanowiskach funkcyjnych to ciągle pola folwarczne, folwarki iście feudalne. Nakazowo-kontrolny system sprawia, że za pieniądze wcale nie niczyje czy znikąd, tylko za pieniądze podatnika, państwowe pieniądze, działają jak prywatni dziedzice w swoich prywatnych folwarkach.
Pracownicy-wyrobnicy, jak kiedyś pańszczyźniani chłopi – ze wszystkim, z każdym ruchem, z najdrobniejszym szczegółem, muszą przyjść do dziedzica z prośbą o pozwolenie. Ci pracownicy to nie są bezmyślne czy przygłupawe parobki folwarczne, których stale musi poganiać karbowy. To są dorośli i mądrzy ludzie, potrafiący głęboko myśleć i odpowiadać za siebie, w większości z tytułami doktorów nauk. Nic nie szkodzi, i tak muszą zgłaszać wszystko, każdą śrubkę i długopis do zatwierdzenia przełożonego – kierownika katedry czy dyrektora instytutu. Ten z kolei oprócz pieczątek różnych działów kontrolnych musi mieć zatwierdzenie dziekana, dziekan potrzebuje zgody i podpisu rektora. Każdy w tej hierarchii może mieć w tym jakiś interes, żeby ze wszystkim i na każdym etapie było na tak lub nie.
Gdy ktoś się naczyta, nawymyśla i nocami napisze wniosek o grant badawczy, który nie zawiera nazwiska przełożonego odpowiedniego szczebla, to wniosek może nie przejść dalej, bo wymaga zatwierdzenia, jakby ten piszący nie był dorosły i odpowiedzialny za to co robi. Jeżeli ktoś się narobi badań, naczyta bibliografii, namyśli i znowu dniami i nocami napisze publikację a nie ma tam nazwiska przełożonego, to publikacja może nie być zatwierdzona do pokrycia kosztów w czasopiśmie międzynarodowym. Ten przełożony nie musi nawet za bardzo wiedzieć o co tam chodzi, ale staje się współautorem dzieła i punkty mu się naliczają bez ślęczenia, czytania i pisania. Niektórzy zadowalają się każdym miejscem na liście autorów, ale niektórzy, bardziej łapczywi, każą się wpisywać na pierwszym miejscu, albo wręcz zagarniają wyniki i publikują sami. Nieposłusznego pracownika zawsze można ukarać złą oceną okresową, niekorzystnym rozkładem zajęć, zamęczyć godzinami na studiach wieczorowych czy zaocznych albo wręcz nie przedłużyć kontraktu. Nic nie jest bezpośrednio widoczne czy całkiem oczywiste, wszystko w białych rękawiczkach i krawatach. Przypomina się tytuł filmu „dyskretny urok burżuazji” – wszyscy wiedzą ale nikt nie mówi…
Taka praca „pod butem”, czy „pod batem” karbowego nie sprzyja inicjatywie, myśleniu, tworzeniu i rozwijaniu koncepcji – jest uciążliwa, niewdzięczna i nieefektywna, chce się tylko jakoś przeżyć czy utrzymać rodzinę ale już nie tworzyć z pasją. a praca naukowa zawsze była jest i będzie pracą twórczą, wymagającą swobody myśli i działania. w krajach bardziej rozwiniętych już dawno ten temat przepracowano i już dawno zlikwidowano taką uciążliwą i korupcjogenną hierarchię; katedra czy instytut to zespół niezależnych pracowników. Nawet bardzo młodzi profesorowie są samodzielnymi naukowcami z pełną autonomią w swojej dyscyplinie i zakresie działania, jeśli tylko mieszczą się w profilu jednostki. Piszą i wysyłają sami swoje wnioski i propozycje grantowe i kontraktowe, bez szczebli zatwierdzania. Mają tylko robić to co robią najlepiej – publikować w indeksowanych czasopismach i wnosić do budżetu uczelni fundusze z grantów i kontraktów – im więcej, tym lepiej. w Kanadzie jeden profesor przerabia rocznie w kontraktach do kilku milionów dolarów. Jako świadomi i ambitni badacze oni sami najlepiej kontrolują wykonanie swoich projektów a wyniki finansowe raportują bezpośrednio do kanclerza. Algorytmy i programy od dawna upraszczają procedury administracyjne, nie ma żadnych komisji ani pieczątek a tam gdzie jest potrzebny dokument wystarcza druk firmowy i podpis. Rola dziekana i rady wydziału ograniczona jest tylko do najważniejszej sfery akademickiej – nadawania i zatwierdzania stopni i wręczania dyplomów. To w zupełności wystarcza a administracja służy nie do uciążliwej kontroli, tylko do pomocy i ułatwiania tego, co i tak jest wystarczająco trudne – do tworzenia nowych myśli.
1Zwrotu „czynnik ludzki” użyto świadomie, by nie wchodzić w złożone relacje pomiędzy pojęciami „kapitał ludzki i kapitał społeczny”