Żółta kartka dla ordynacji wyborczej
Nie chce się wierzyć, że my jako wolny naród w środku wolnej Europy, tego rzeczywiście pragniemy. Oto kawałek artykułu 232 (Kodeksu Wyborczego, uchwalonego w imieniu narodu przez polski parlament na początku XXI wieku (podkreślenia autora):
„…okręgowa komisja wyborcza dokonuje podziału mandatów pomiędzy uprawnione listy kan-dydatów w sposób następujący:
1) liczbę głosów ważnych oddanych na każdą z tych list w okręgu wyborczym dzieli się kolejno przez: 1; 2; 3; 4 i dalsze kolejne liczby aż do chwili, gdy z otrzymanych w ten sposób ilorazów da się uszeregować tyle kolejno największych liczb, ile wynosi liczba mandatów do rozdzielenia między te listy w okręgu;
2) każdej liście przyznaje się tyle mandatów, ile spośród ustalonego w powyższy sposób sze-regu ilorazów przypada jej liczb kolejno największych.”
Czy normalny obywatel i wyborca przy zdrowych zmysłach coś tu rozumie? Podpowiem, że chodzi mianowicie o podział mandatów pomiędzy uprawnione (czyli głównie partyjne) listy kandydatów wg. metody d’Hondta. Wydawałoby się, że najlepiej powinien reprezentować wyborców ten kandydat, który uzyska najwięcej głosów poparcia w swoim okręgu, a nie jakiś szereg ilorazów.
W efekcie takiego prawnie usankcjonowanego, partyjnego systemu proporcjonalnej ordynacji wyborczej mamy jak mamy, czyli tak, że nieznany lokalnie kandydat, przywieziony do dowol-nego okręgu w teczce wodza, uzyskuje jakiś odsetek przypadkowych głosów oddanych głów-nie na jego partię, nie na jego zasługi – i z jakimś jednym czy dwoma procentami rzeczywistego poparcia lokalnej społeczności wchodzi do Sejmu jako jej reprezentant! Choć nie zna jej, nie zna jej problemów, nie uzyskał 80, czy choćby 50% bezwzględnego poparcia…
Już kilka kadencji temu (będzie ze 12 lat) wykazywano, że spora większość reprezentantów tzw. partyjnego establishmentu zdobyła znacznie mniej głosów niż wielu lokalnie znanych posłów z list mniejszych partii.
Taki system wyborczy to kpina w żywe oczy z demokracji, z zasad prawdziwej reprezentacji. Ten system traktuje obywateli jak analfabetów – pogłosujcie sobie, a my wam powiemy kto będzie rządził. Ciągle mam w uszach to skrajnie cyniczne sformułowanie posła J. Kurskiego, że „ciemny lud to kupi”…
Lud nie wszystko kupuje
Lud już nie jest taki ciemny i nie wszystko chce kupować. Po pierwsze, tak niska jak dotychczas tutaj frekwencja wyborcza w wielu krajach mogłaby być podstawą do unieważ-nienia wyborów, jeśli nie przekracza 50% uprawnionych. Po drugie, wysoki procent nieważ-nych głosów w wyborach może dać do myślenia, bo albo system jest tak ułomny, albo to nie całkiem wygląda na przypadkowe błędy i może być jednym z proponowanych mechanizmów protestu. Po trzecie, jak na ten zagmatwany system, sukcesy nowych partii pojawiających się w kolejnych wyborach dowodzą, że wielu ludzi potrzebuje zmiany, mają tej przedawnionej, partyjnej ordynacji dość. Wyborcy niekoniecznie muszą być oddani programom nowych partii ale tak glosując pokazują, że potrzebują zmiany, nie chcą być ciemną masą i nie chcą kupować tak zwanego kitu.
W krajach bardziej zaawansowanych już od dawna stosuje się ordynację większościową, gdzie w okręgach jednomandatowych bezpośrednio wybiera się reprezentanta uzyskującego najwięcej głosów, najlepszego w okręgu. W różnych krajach rozwijane są różne odmiany tego systemu (np. FPTP, czy AV), dostosowane do lokalnych potrzeb.
Taka ordynacja oparta na jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), potrzebna jest w Polsce już od dawna i nie tylko nam – wyborcom, po to, żeby nasi przedstawiciele prawdzi-wie dbali o interesy lokalnej społeczności i o codzienny z nami kontakt. Nie chcemy, żeby tylko raz na cztery lata z bilbordów szczerzyli zęby w obłudnym uśmiechu. Tę obłudę z naznaczenia partyjnego dotychczas opłacamy jako podatnicy i nie chcemy tak marnować pieniędzy. Ordynacja większościowa jest potrzebna samorządom różnego szczebla, żeby dać im więcej uprawnień do zarządzania swoim podwórkiem, które najlepiej znają, no a przede wszystkim potrzebna jest dla uzdrowienia pracy dotychczas instrumentalnego parlamentu.
JOW, albo…
W sieci dostępnych jest wiele materiałów pozwalających szybko zapoznać się z zaletami ordynacji opartej na jednomandatowych okręgach wyborczych, stosowanych w różnych krajach. Chyba szczególnie mogą nas zainteresować wersje wielopartyjne stosowane w Australii i w Kanadzie. Lektura takich tekstów uświadamia, że nikt z samej dobrej woli nie zmieni systemu wyborczego w Polsce. Obecni ustawodawcy (czytaj – systemy partyjne) dobrze sobie żyją z tego co jest i nie podejmą sami z siebie zmiany kodeksu czy konstytucji, bo nie będą piłować gałęzi pod sobą.
Chyba, że ulegną presji, chyba, że się to na nich wymusi – to co innego… Już od dawna działa Ruch Obywatelski na rzecz JOW, wraz ze Stowarzyszeniem na rzecz Zmiany Sys-temu Wyborczego „Jednomandatowe Okręgi Wyborcze”. Te ruchy kładą nacisk na pracę „u podstaw”: prowadzą działalność wydawniczą, organizują spotkania i prelekcje dla podnie-sienia świadomości obywatelskiej, a także masowe imprezy, jak marsze czy pikiety w celu wywierania nacisku na polityków. Bieżące materiały prezentowane są na stronie internetowej www.jow.pl.
W poprzednich wyborach partia Kukiz 15 weszła do Sejmu między innymi pod hasłami ordynacji większościowej, ale w ciągu kadencji jakoś zeszli z tonu i wyciszyli, w miarę wmielenia w system władzy. Organizacja „Oburzeni” jeszcze w 2017 złożyła w Sejmie petycję w sprawie konieczności zmiany ordynacji wyborcze na większościową. Petycja została formalnie zarejestrowana i przyjęta przez Komisję do Spraw Petycji. I czeka…
Naciski ery cyfrowej
polskim Internecie pojawia się wiele indywidualnych opinii a nawet spontanicznych zespołowych działań na rzecz wymuszenia zmian w obecnej ordynacji wyborczej, łącznie z propozycjami masowego oddawania głosów nieważnych. To może być radykalnie skuteczne, bo w ostatecznym skutku powinno doprowadzić do unieważnienia wyborów. Jedną z ciekawych inicjatyw wobec istniejącego systemu był pomysł, żeby masowo nie głosować na jedynki partyjne, co też było skuteczne w poprzednich wyborach, bo kilka jedynek faktycznie przepadło. Jak dodać do tego 5% głosów nieważnych, to reprezentacja może być wątpliwa. Takie spontaniczne ruchy nie zawsze dotąd były skoordynowane – ale dzisiaj już jest pewne, że nie można ich lekceważyć. Jeśli zostaną dobrze zorganizowane i rozpowszechnione przy użyciu dostępnych technologii cyfrowych (Facebook, Twitter, techniki wirusowe, etc.), takie działania mogą i będą coraz bardziej skuteczne.
Kolejna Żółta Kartka
Poruszałem temat ordynacji wyborczej w portalu „Studio Opinii” już 10 lat temu. Wiedziałem i wiem, że jest kluczowy dla zrównoważonego rozwoju społecznego i gospodarczego. Nabiera teraz szczególnej wagi w sytuacji prób monopolizacji władzy politycznej i zawłaszczania kraju.
Dlatego po raz kolejny wyciągam ŻÓŁTĄ KARTKĘ dla ordynacji wyborczej. Liczę, że zapo-czątkowane w sieci spontaniczne inicjatywy i ruchy społeczne okrzepną, skonsolidują się i lepiej skoordynują. Ciągle pamiętamy o skuteczności w swoim cyfrowym przekazie rewolu-cji „arabskiej wiosny ludów”.
Bardzo chciałbym doczekać, by kolejnym sukcesem technologii cyfrowej, Internetu w ogóle, a na przykład Facebooka w szczególności, była „polska rewolucja ordynacji wyborczej”. Tego wszystkim zainteresowanym szczerze życzę .