Dobre modele istnieją

Wiadomo, że podstawą organizacji produkcji w zakładach przemysłowych jest harmonogramowanie czasu pracy zatrudnionych. Zaraz, zaraz – tu nastąpi pierwsze i nie ostatnie obruszenie – jak to, przecież placówka badawcza czy uczelnia wyższa, to nie fabryka! Ano nie fabryka, zgoda, ale… Ale pracownikom naukowym stawia się określone wymagania co do produktywności ich funkcjonowania w tej instytucji, w postaci wymaganej liczby publikacji w naukowych czasopismach tzw. indeksowanych, czyli o potwierdzonym zasięgu oddziaływania międzynarodowego, opisanym wskaźnikiem oddziaływania IF (ang. Impact Factor), dorocznie publikowanym w Journal Citation Reports (JCR). Porównywalna w skali międzynarodowej praca badawcza wymaga porównywalnej – czyli odmiennej niż dotychczas stosowana w Polsce – organizacji pracy dydaktycznej, inaczej nie działa ani jedno ani drugie, czyli jak w źle zorganizowanej fabryce, która długo nie wytrzyma na rynku. Tu jest istota problemu legislacyjnego, źródło marnotrawstwa funduszy publicznych i dysfunkcja nigdy niewdrożonego modelu „gospodarki wiedzy”. Nakłada się na to powszechny w tym kraju brak zrozumienia specyfiki zawodu badacza naukowego, w tym uniwersyteckiego pracownika naukowo-dydaktycznego.

Przede wszystkim trzeba wskazać, że pracownikiem uczelni wyższej kandydat zostaje nie dlatego, że jest politykiem, czy kuzynem szwagra, tylko na ogół dlatego, że jest dobrze rokującym naukowcem -badaczem. Dydaktykiem staje się (lub nie…) tylko przy tej okazji, że dzieli się swoją wiedzą i metodyką aktualnie prowadzonych badań z początkującymi w tym rzemiośle. Tak przynajmniej powinno być i taki jest podstawowy model współczesnego uniwersytetu, wprowadzony przez Wilhelma von Humboldt’a w Berlinie jeszcze w 1809 r., a później rozpowszechniony i przyjęty w innych krajach europejskich. Działa niezmiennie dobrze, mimo ewolucji i zmian samych modeli oraz mechanizmów organizacji badań naukowych.

W Polsce ten model został zaburzony po II wojnie światowej przez wprowadzenie systemu sowieckiego, który w skrócie można opisać tak, że „uczelnie uczą a instytuty badają”. W naszym centralistycznym obiegu sprawozdawczości wszystko jest OK, ale w rzeczywistości polskie uczelnie dobrze nie uczą, a nie wszystkie instytuty dobrze badają. Tkwimy w tym systemie do dzisiaj, co jest jedną z głównych przyczyn niskich notowań polskich uczelni i słabości polskiej nauki, i co powoduje liczne inne problemy, wykraczające poza zawartość tego tekstu. Czytelnik zainteresowany szczegółami oraz szerszymi implikacjami, np. gospodarczymi, znajdzie więcej informacji w kolejnych rozdziałach tej książki.

We wszystkich krajach tzw. „zachodnich”, gdzie uniwersytety od dawna i nieodmiennie bazują na wspomnianym modelu W. von Humboldt’a, wymagana liczba godzin zajęć, czyli tak zwane pensum dydaktyczne pracowników uczelni wyższych wynosi średnio 4 godziny tygodniowo (Słownie – cztery…). Szczególnie w dziedzinach istotnych dla gospodarki, czyli naukach ścisłych, przyrodniczych i inżynierskich to pensum nie może być większe, bo tylko wtedy całość obciążenia dydaktycznego waha się w granicach 10 godzin tygodniowo i stanowi właściwą proporcję do pozostałych obowiązków, w sumie około 50-cio godzinowego, wystarczająco wymagającego tygodnia pracy. W takim modelu całkowite obciążenie i tak jest większe niż w wielu innych sektorach zatrudnienia, wykracza poza dobowy model „3×8/24” ale jest do zniesienia i wykonania, zważywszy na wartości motywacyjne naukowców i ich wysokie poczucie samodyscypliny.

Niefortunnie przytaczany w różnych okolicznościach Polski Kwestionariusz Obciążeń Zawodowych Pedagoga nie ma żadnego zastosowania w odniesieniu do pracowników naukowo-dydaktycznych wyższych uczelni. To też jest pokłosie systemu post-sowieckiego, że pracownicy akademiccy są tu ciągle przyrównywani do innych nauczycieli, w innych rodzajach szkolnictwa. Między innymi dlatego uniwersyteckie programy nauczania nie są budowane tak, by najbardziej efektywnie przedstawić studentom aktualny stan wiedzy w świecie, tylko – pod tym pozorem – przede wszystkim wypełnić godzinami to nieszczęsne pensum dydaktyczne. W efekcie pracownicy akademiccy przegadują masę czasu na często niepotrzebnych zajęciach, zamiast wypełnić ten czas badaniami wartościowymi dla gospodarki, w których także powinni uczestniczyć starsi studenci, nie tylko doktoranci.

Nie spotkałem w polskiej bibliografii realnych prób opisu wypełnienia czasowego takiej pracy, więc dla prostej wizualizacji – możliwie czytelnej dla zainteresowanych – przedstawiam w tabeli poniżej (Tab.1.) orientacyjnie stałe elementy tygodniowego obciążenia godzinowego we wskazanym powyżej modelu pracy uniwersyteckiego nauczyciela akademickiego w krajach bardziej rozwiniętych, aktywnie prowadzącego prace badawcze. Każdy z wymienionych w tej tabeli punktów zawiera w sobie czasochłonny i obszerny zakres czynności niewidocznych dla tzw. szerokiej publiczności, nawet studentów młodszych lat studiów, może poza doktorantami uczestniczącymi w badaniach.

Spis treści

Share on facebook
Share on google
Share on twitter
Share on linkedin