Kiedy po ćwierci wieku nieobecności w kraju powróciłem tu na początku tego stulecia, nie bez zdziwienia zauważyłem, że mimo licznych i zasadniczych zmian we wszystkich dziedzinach życia wokoło, w uczelniach zachowano tą samą organizację, te same instytucje i te same rytuały jak za dawnych lat tzw. socrealizmu, jakby czas się zatrzymał. Ten sowiecki model można streścić tak” uczelnie uczą a instytuty badają”. W praktyce tutejsze pouczalnie słabo uczą, instytuty słabo badają, a wszyscy piszą obfite sprawozdania i w centralnych organach kontrolnych wszystko jest OK. Styl wykonywania „magisterki” też pozostał taki sam jak ćwierć wieku temu i wcześniej. Może z tej przyczyny w ciągu ostatnich kilku lat pracy sam także wypromowałem (jeśli tak to można nazwać…) z 10 czy 20 takich niewiele znaczących prac dyplomowych. Nawet nie pamiętam ile, nie pamiętam tytułów, słabo kojarzę nazwiska i ich właścicieli. Wszystko się zlewa w chaotyczną masę, przemielaną w pośpiechu między przygotowaniem do kolejnych wykładów i ćwiczeń, poprawianiem kolokwiów i egzaminów, wypełnianiem stert formularzy administracyjnych. Żadna z tych prac nie była częścią żadnego projektu badawczego, nie były do niczego potrzebne.
Wszystkim tutejszym dyplomantom sumiennie pokazywałem wiedzę o sposobach analizy współczesnej bibliografii naukowej i zawodowej. To było już dość późno jak na koniec studiów, ale nikt inny wcześniej im tego nie pokazywał. Prawie wszyscy mieli podobną odporność na międzynarodową literaturę anglojęzyczną. Jeden nawet powiedział mi wprost z uśmiechem: „proszę pana, tego tutaj nikt nie robi, to po co ja mam to robić?…” Hmm… z tej masy zaledwie kilka osób wykazało jakieś zainteresowanie bieżącymi publikacjami i przynajmniej starali się zrobić cokolwiek na podobieństwo tego co przeczytali.
Nikt z nich nie wiedział na czym polega istota publikacji badawczej w postaci dyskusji wyników, o której też wcześniej nigdy nie słyszeli. Tak czy owak, nawiązaliśmy jakiś kontakt, staraliśmy się wspólnie wyjść ponad tę szarą przeciętność. Przed i po obronach wprawdzie nie oni (jak to normalnie bywa), ale ja sam napisałem z tych prac kilka całkiem przeciętnych publikacji, w tym tylko jedną w jęz. angielskim dla potrzeb lokalnej, wcale nie jakiejś ważnej konferencji międzynarodowej. To okropnie słabo, wiem o tym, ale i tak zrobiłem to, żeby zmusić siebie samego do utrzymania wiary w sens swojej pracy. Może to smutne a może i śmieszne, że mnie na tym bardziej zależało niż studentom, odwrotnie niż w Kanadzie. Poza mną nikomu w ogóle nie zależało, bo przecież nawet nie ma żadnych formalnych wymagań w tym zakresie. Taki mamy system, taki mamy klimat…